dramy · k-pop · pop-kultura

Co może Ci zrobić fascynacja Azją?

Po mrocznych i poważnych tematach czas na podratowanie mojej psychiki czymś lekkim, łatwym i przyjemnym. Żadnych źródeł, żadnych smutaskich wynurzeń, za to dużo radosnego klepania w klawiaturę i mniej radosnego uświadamiania sobie, jak bardzo jestem pokręcona. No, ale o tym za chwilę. Przejdźmy do tytułowego pytania:
 

Co może Ci zrobić fascynacja Azją?
Generalnie to samo, co fascynacja robi wszystkim, którzy oddają się jej zbyt namiętnie. Ogólna etykietka „świra”, utrata przyjaciół (ponieważ jedyne, o czym potrafisz rozmawiać, to czy w nowej fryzurze jest do twarzy GD, tudzież z zacięciem wyłuszczasz kwestię wyższości dram koreańskich nad japońskimi), do tego dochodzi totalny brak zainteresowania wszystkim, co nie jest związane z tematem (przez co cierpi Twoje życie naukowe/zawodowe) i na dokładkę, wciąż chodzisz niewyspany, bo zamiast spać, godzinami czytasz newsy o swoich ulubieńcach lub namiętnie oglądasz filmy i dramy.
A tak poważnie, ostatnio zdałam sobie sprawę z pewnych moich śmiesznych (lub mniej zabawnych) przyzwyczajeń, preferencji i zachowań, które zawdzięczam tylko i wyłącznie fascynacji Azją. Do czego prowadzi ciągłe zanurzenie w skośnookiej pop-kulturze? Poniżej lista przypadłości, na które cierpię. Też tak macie?
  1. Język (tylko tutaj będzie tak rozwlekle, nie przerażajcie się! 😉
Zaczęło się niewinnie. Szczenięciem będąc, moja starsza od dwa lata sąsiadka opowiedziała mi z wypiekami na twarzy, że widziała w telewizji suuuuper bajkę i też powinnam zobaczyć jeden odcinek. Zarażona jej entuzjazmem, grzecznie zasiadłam przed tv i… to był właśnie moment, kiedy zostałam stracona dla społeczeństwa. Jak nie trudno się domyślić, „suuuuper bajką” była „Sailor Moon”, którą swoją drogą kocham do dziś.
[ja w młodości ratowałam świat jako czarodziejka z Merkurego, a Wy?]
Już dawno straciłam rachubę ile obejrzałam tytułów wszelkiej maści anime, do tego od jakichś trzech lat wstąpiłam na krętą ścieżkę azjatyckich dram, więc chcąc nie chcą, człowiek czegoś tam się mimochodem nauczył. Mniej więcej w okresie, gdy odkryłam dramy, odbiło mi zupełnie i postanowiłam uczyć się japońskiego na własną rękę. Gdy jeszcze zaświtał mi w głowie szatański plan, by udać się do Japonii na wolontariat, moja motywacja sięgnęła zenitu i w sumie sporo się nauczyłam. Mój mizerny japoński wyratował nas nawet kilka razy z opresji.
Ten wywód nie miał na celu pochwalenia się, jaka jestem sprytna, a raczej miał wyjaśnić, skąd mi się wzięło, to, na co cierpię, czyli ciągłe i uparte ciśnięcie się na usta japońskich słówek i zwrotów. Gdy wchodzę do domu, zawsze mówię w duchu (albo na głos, jak nikogo nie ma) tadaima!, gdy siadam do posiłku, zawsze mam ochotę powiedzieć itadakimasu!, zamiast prozaicznego „sorry”, zdecydowanie w moim słowniku wygrywa gome, a zamiast „dziękuję” w 9 na10 przypadów jest to arigatō. A już najbardziej nie mogę pozbyć się nawyku potakiwania hai, hai (to mi się niestety przy ludziach też zdarza -_-`). Gdy przyplątały się do mnie koreańskie dramy i co gorsza, zyskałam sporo koreańskich znajomych, sytuacja stała się jeszcze gorsza! W zależności do tego, co aktualnie oglądam, mój azjatycki słownik w głowie przełącza się z japońskiego na koreański i z powrotem.
Jak pisałam, jestem generalnie światła tego, że wrzucanie do konwersacji z gajdzinami (w tym przypadku, z ludźmi nie w temacie, czyli niemal z wszystkimi, o życie!) japońskich i koreańskich słów, będzie wyglądało co najmniej głupkowato. Nikt i tak nie zrozumie, co masz na myśli, do tego pomyślą sobie, że się popisujesz. By przeciwdziałać utracie przyjaciół i nie odstraszać od siebie nowo poznanych ludzi, trzeba trzymać się w ryzach. Szczęście, jeśli ma się cudowną siostrę, która dzieli z tobą zainteresowania (pozdrowienia, siostrunia! <3) i można sobie poarigatować i wspólnie popiszczeć kawaii, desu-ne?! tudzież rodziców, którzy rozumieją twoje szaleństwa (buziaczki! :*).
  1. Jedzenie
[Gu Jun Pyo, dziękuję Ci uprzejmie za rozszerzenie moich kulinarnych horyzontów! Lee Min Ho w „Boys Before Flowers„]
Czego jeszcze można nauczyć się z dram, oprócz słówek i poszanowania dla obcych kultur? A tego, że makaron z zupek instant można jeść na sucho! Dzięki ci, o kolorowy świecie azjatyckich seriali! Dzięki tobie walka o zachowanie zdrowego jadłospisu stała się jeszcze bardziej heroiczna!
  1. Nieposiadanie bladego pojęcia, co jest trendy u nas
Powyższe stwierdzenie w stosunku do mojej skromnej osoby jest tak prawdziwe, że aż absurdalne. Znajomi nie mogą się nadziwić mojej ignorancji dotyczącej aktualnej zachodniej muzyki i filmów. Całe szczęście, że mam niespaczoną współlokatorkę, która od czasu do czasu doedukuje mnie jakimś zachodnim filmem, bo sama, z własnej inicjatywy, już sama nie wiem, kiedy ostatni raz oglądałam jakiś amerykański/europejski film. Pewnie nie ma czym się chwalić, ale znajomy jakiś miesiąc temu z oniemieniem uświadomił mnie, kim jest Adele. Ale nie wiem, czy byłabym w stanie rozpoznać choćby jedną jej piosenkę.
Uroki nieposiadania telewizora i niesłuchania radia.
  1. Zmiana gustu i miłość do słodkich rzeczy
To, co kiedyś wydawało mi się żenujące i przesłodzone do zemdlenia, teraz wywołuje we mnie piski zachwytu. Musicie zrozumieć, jestem dzieckiem, które cały swój okres burzy i naporu przeszło z Metallicą, Linkin Park, HIMem, System of a Down itp. na ustach (ano, lubi się podśpiewywać). Gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że będę biegać po mieście z komórką w futerale z wyszytą na nim super kawaii truskawką i pstrykać zdjęcia aparatem zaopatrzonym w maleńką przywieszkę-maskotkę Hello Kitty, a na koniec wypatrywać oczy, po raz setny oglądając któryś z synchronicznych, boy bandowych tańcy do popowej łupanki, w dosadnych słowach wyraziłabym zapewne swoje powątpiewanie.
[moja ultra kawaii truskaweczka, zrobiona przez moją siostrę! Cudna, nie? ^^
Futerał w całej krasie tutaj]
A fakt jest niezaprzeczalny, obecnie kocham wszystko co jest urocze i słodkie, a co więcej, uznałam, że sięgnęłam dna, zakochując się w japońskiej dramie Kimi wa petto. Matsumoto Jun jest tam taaaaaaki słodki! Kawaii desu-ne? Powiedzcie sami, czy chłopak, który udaje psa, dla normalnych ludzi nie powinien być żenujący? No, powiedzcie…
  1. Skośnookie sny
To jest akurat jeden z najlepszych aspektów azjatyckiej fascynacji. Czasem skośnoocy chłopcy przenikają do moich snów i zazwyczaj są to sny bardziej niż miłe… Bez nieodpowiednich skojarzeń! Toż to nie znacie azjatyckich standardów? Żadnych scen, nu, nu! Moja rodzina doskonale wie, że moje sny należą do gatunku super-duper sience-fiction, wielowątkowych i wielopłaszczyznowych, śniących się całą noc projekcji, więc pole do popisu jest duże. Ze sław śnił mi się już Yuhno (od tego czasu zdecydowanie bardziej go polubiłam!), Jang Geun Suk (ano! ^^) i Lee Min Ho (oj, ale to był sen…)! Cały czas czekam na Kang Ji Hwana i Kang Dong Wona, ale na razie chłopaki coś wstydliwe są… Hm.
  1. Zmiana stylu ubierania się
Świadomie albo i mniej, jakoś tak mi się porobiło, że gdy idę do sklepu, szukam na wieszakach czegoś „azjatycko” uroczego i kobiecego. Mimo woli człowiek też zainspiruje się jakąś podpatrzoną w dramie stylizacją i skomponuje coś z ciuchów w szafie, czego wcześniej by nie połączył. Właśnie dzięki azjatyckiej kulturze zawdzięczam woltę ku stylowi „casual mix” (można sobie looknąć tutaj, o czym mowa) i w mojej garderobie królują obecnie tuniki, getry, loose socks (czyli poczciwe, wełniane ocieplacze) i tenisówko-podobne buty. Plus, od czasu do czasu, kawaii dodatki ^^
  1. Niewyspanie
Pisałam już o tym tysiące razy. Jeśli człowiek chce się oddawać swoim zboczeniom, a przy tym ma jeszcze jakieś (choćby szczątkowe) poczucie obowiązku i życie zawodowe lub naukowe, musi chodzić wiecznie niewyspany. Najgorsze, co stworzyła pop-kultura, to niesamowicie wciągające dramy, których odcinki kończą się w najciekawszym miejscu z możliwych! Ile to razy po raz kolejny mówiłam sobie z całą mocą, że to już NAPRAWDĘ ostatni odcinek…
  1. Wysysanie internetu
Nie oszukujmy się – bez internetu nasze zainteresowania umarłyby śmiercią naturalną. Skąd niby mielibyśmy brać nasze ukochane seriale, filmy i muzykę? Ilość koreańskich/japońskich produkcji pokazywany w polskiej tv wywołuje u mnie tylko cyniczny uśmieszek. Jeśli ktoś lubi hong-kongskie łupanki, to mógłby się wyżyć, ale ja, niestety, nad rozbryzgi krwi i dźwięki stukających o posadzkę wybitych zębów przedkładam fabułę.
Tak więc wybór jest prosty: piracisz – masz, nie piracisz – płaczesz w poduszkę z żalu i tęsknoty za rajem utraconym. Też boli mnie serce, że nie mam jak wesprzeć moich ulubionych twórców, ale czy to nasza wina, że jesteśmy tak zaniedbywani przez skośnookich braci? Każdy musi radzić sobie, jak może. Mam nadzieję, że panowie od ACTA itp. nie zamkną bloga (i mnie przy okazji) za powyższe wyznanie… Scheisse…
  1. Niemożność zmuszenia się do obejrzenia filmu z nieciekawymi aktorami
[takie coś, to ja rozumiem! „Flower boy ramyun shop„]
Ano, śmiałam się kiedyś z mojej babci, że nie chce oglądać nawet dobrych filmów, jeśli aktorzy jej się nie podobają, a teraz sama tak mam. No, ale przynajmniej porozumienie międzypokoleniowe stało się faktem.
  1. Daleko idące zmiany planów życiowych
Zwłaszcza moja mama nie jest zachwycona tym ostatnim punktem, ale co zrobić. Świat mnie przyzywa. Oglądanie filmów, czytanie książek… Wszystko to jest bardzo wciągające i kształcące (oj, rymem się zajechało), ale nie ma nawet porównania z doświadczeniem tego na własnej skórze. Mój pierwszy krok na japońskiej ziemi, pierwsza własnopalcznie zrobiona dziura w papierowej ścianie, usłyszenie jazgotu cykad… Tego nie da się opisać słowami. Coś jak nieustanne bycie na „haju”, bez choćby oglądania podejrzanych substancji. Obawiam się, że ten podróżniczy narkotyk jest bardziej uzależniający, niż amfetamina. Czy co to tam silnie uzależnia. Tak czy owak, nie ma już dla mnie odwrotu. Chrońcie się, póki czas!

I na koniec, wszystkiego naj, dziewczęta, z okazji naszego święta!

P.S. A co się może człowiekowi porobić, jeśli na ten zew podróży odpowie? Do przeczytania TUTAJ

53 myśli na temat “Co może Ci zrobić fascynacja Azją?

  1. jak to jest, że każdy miał tak samo XDD to jest zabawne, ale i niesamowite! dzięki Azji wylądowałam na koreanistyce i naprawdę cieszę się ze swojego wyboru i zachęcam do studiowania tego języka :))
    bycie geek'iem w tym jest niesamowite, czekanie na nowy odcinek dramy czy anime, wyczekiwanie nowej piosenki ulubionego zespołu, chodzenie do azjatyckich restauracji a nawet lepiej kiedy samemu potrafisz przygotować coś z tej kuchni, dowiadywanie się ciągle nowych rzeczy o kulturze tych krajów czy ich historii, to wszystko sprawia ogromną przyjemność! Azja naprawdę uzależnia haha xd ale we wspaniały sposób :))

    twój blog jest niesamowicie ciekawy i z przyjemnością mi się go czyta!
    ja co prawda dopiero zaczynam w blogowaniu, ale zapraszam do siebie 🙂

    Polubienie

  2. Widzę wiele prawdy w tym co piszesz 🙂 dokładnie tak samo wtrącam koreańskie zwroty ale uważam, że nieodwracalną skazą na psychice jest automatyczne kłanianie się przy witaniu kogoś. Nie mogę się tego pozbyć, też tak masz czy tylko mi się to zdarza?

    Polubienie

  3. Nic mi nie mów. Ostatnio mam takie braki ze spaniem przez koreańskie dramy. Nie pamiętam kiedy ostatnio tyle oglądałam. Już o anime nie wspomnę. Trzeci sezon Demon slayer wciągłam przez 1 nockę.

    Spokojnej nocki mimo wszystko

    Polubienie

Dodaj komentarz